Rozmawiałem niedawno ze świeżo upieczonym emerytem górniczym, któremu popsuło się auto i potrzebował pomocy. Telefon miał rozładowany i z mojego zadzwonił po pomoc. Kiedy przyszło do wskazania miejsca postoju, podpowiedziałem, że stoimy koło dawnej kopalni Concordia. Obruszył się i stwierdził, że nie było takiej kopalni. Podpowiedziałem, że wyślemy tzw. pinezkę. Tak też zrobiłem. Było późno, czekaliśmy razem. Mój rozmówca był zdziwiony, słyszał o kopalni Pstrowski, o kopalni Zabrze i o Makoszowach, ale jego historia górnicza i śląska były na tyle krótkie, że już te starsze kopalnie były dla niego jakąś abstrakcją. Czułem się trochę nieswojo, aż do dzisiejszego poranka. Dowiedziałem się o śmierci sędziwego wujka, który odchodził w cierpieniu już od wielu lat. Jego najbliżsi poprosili o pomoc w napisaniu wspomnienia o zmarłym. Chcąc sprostać zadaniu, próbowałem znaleźć jakieś informacje o miejscach jego służby i pracy. Niestety okazało się, że nie znalazło się nic, bo skoro przeszedł na emeryturę w latach 80. ubiegłego już wieku, to tak jakby go nigdy nie było. A przecież jeszcze nie tak dawno był obecny w mediach społecznościowych. Trochę to smutne…
Przypomina mi się, że kiedy zostałem naczelnym inżynierem kopalni Makoszowy, dowiedziałem się następnego dnia, że zostałem członkiem koła byłych naczelnych inżynierów kopalń. Kiedy zaprotestowałem, że dopiero co zostałem naczelnym, to usłyszałem, że aby zostać byłym, trzeba najpierw stać się obecnym…
Okazuje się jednak, że można być, a tak jakby się nigdy nie istniało. Ot, życie.
Wróćmy jednak do świata żywych. Myślę z troską o moich irańskich przyjaciołach, czy żyją i czy są zdrowi i cali. Nie jestem politykiem, ale po ludzku stać mnie na współczucie, zwłaszcza że poznałem tam wielu ludzi. Zawsze byli przyjaźni i życzliwi, skorzy do pomocy. Zresztą przemoc nie jest, według moich obserwacji, dobrym lekarstwem na problemy tego świata, a niesie śmierć i cierpienie. Dawno jednak zrozumiałem, że nie zbawię świata, choć to, co robię, powinienem robić z najwyższą starannością, czyli porządnie. Mam nadzieję, że wszyscy powinni tak myśleć, ale życie pokazuje, że się łudzę. Kiedy jeszcze w pełnym wymiarze czasu pracowałem pod ziemią, spotykałem różnych ludzi. Byli tacy, którzy swoją pracę wykonywali z najwyższą starannością, ale byli też inni, którym trzeba było stać nad głową i patrzeć na ręce. Tych pierwszych pamiętam, tych drugich staram się zapomnieć, ale czasami trudno, bo mienią się często wybitnymi fachowcami. Mój przełożony z tamtych czasów przestrzegał mnie zawsze przed, jak mawiał, zaklinaczami stropu. Tacy ludzie, którzy uważają, że jakoś to będzie, a pewne sprawy można zrobić nie dziś, a jutro czy kiedyś, tworzą zagrożenia lub problemy innym. A w górnictwie, zwłaszcza podziemnym, zaniechania czy brak działań mogą prowadzić do niepowetowanych szkód. Nie dziwi mnie, że prezes Polskiej Grupy Górniczej dopomina się o nową ustawę o funkcjonowaniu górnictwa węglowego, bo trzeba znać ramy prawne, w których można się poruszać. Jest to wreszcie sprawa także ponoszenia konsekwencji swoich działań i ich skutków. Górnictwo węglowe w Polsce bardzo potrzebuje wyznaczenia kierunków działań i obszarów, które będą wspierane. Odkładanie decyzji i brak konsekwencji powoduje, że podważa się nawet sprawy, które do niedawna objęte były pewnym społecznym konsensusem. Uzgodniona data zakończenia wydobycia w ruchu Bielszowice w kopalni Ruda napotyka na zmiękczające komentarze. Rozumiem prezydenta Rudy Śląskiej, bo jako dobry gospodarz staje przed problemem ubytku kilku tysięcy miejsc pracy, nie tylko w kopalni. Podnoszą się też inne głosy, w tym o wysokiej jakości węglu koksowym. A przypominam sobie, że jak dwadzieścia lat temu Kompania Węglowa szukała węgla koksowego, to nie znalazła go w Bielszowicach. Każdego górnika boli, że odchodzi jego żywicielka, ale ten moment zawsze kiedyś przychodzi. Jedną swoją kopalnię już pożegnałem, nie chciałbym żegnać drugiej, ale wiem, że to kiedyś nieuchronne. Kopalnie odchodzą jak ludzie.