Rozmawiał: Jacek Madeja
co zrobić z węglem, tylko skąd wziąć węgiel
Umowa dla środowiska górniczego jest pewną gwarancją przewidywalnośc
i i perspektyw. Wielką wartością tej umowy jest to, że ona nie przyspiesza procesów, które się i tak muszą dokonać – mam tu na myśli zwłaszcza okres funkcjonowania kopalń. Mówiąc wprost, nie jest przewidziana likwidacja kopalń, które mają złoża i nie są przyspieszane procesy, które i tak muszą się dokonać - mówi Jerzy Markowski, prezes Stowarzyszenia Inżynierów i Techników Górnictwa, b. wiceminister gospodarki odpowiedzialnym za górnictwo
Umowa dla górnictwa została wreszcie wynegocjowana. Wierzy pan, że przetrwa blisko trzy dekady?
Nie, w to za bardzo nie wierzę. Natomiast trzeba na wstępie zaznaczyć, że umowa dla środowiska górniczego jest pewną gwarancją przewidywalności i perspektyw. Wielką wartością tej umowy jest to, że ona nie przyspiesza procesów, które się i tak muszą dokonać – mam tu na myśli zwłaszcza okres funkcjonowania kopalń. Mówiąc wprost, nie jest przewidziana likwidacja kopalń, które mają złoża i nie są przyspieszane procesy, które i tak muszą się dokonać. Ta umowa ma również tę olbrzymią wartość dla rządu, że uzyskał on akceptację związków zawodowych dla polityki klimatycznej i swoich zobowiązań w Brukseli. I to jest niepodważalna formalna wartość dla władzy.
Natomiast z drugiej strony, trzeba jasno powiedzieć, że panowie uzgodnili wspólne stanowisko dla okresu, którego nie da się przewidzieć. Obecnie nie ma chyba takiego miejsca, nawet w Europie, gdzie dałoby się przewidzieć sytuację gospodarczą, zwłaszcza w zakresie polityki energetycznej za 20 albo 30 lat. Więc strony podpiszą się pod tym, co mieści się w ich wyobraźni. Natomiast reszta – i to wcale nie będzie to, co jest zapisane w umowie społecznej – będzie wykreowana przez rynek, przemiany technologiczne i może jakieś nadzwyczajne zdarzenia, których przecież nie brakuje. Celem rządu było mieć dokument uzgodniony ze stroną społeczną i to zostało osiągnięte. Na ile on będzie zgodny z rzeczywistością? Śmiem twierdzić, że raczej w niewielkim stopniu. Jednak nie za sprawą tych, którzy wynegocjowali ten dokument, ale za sprawą tego, że gospodarka zmienia się dużo szybciej.
A czy są jakieś zapisy, które pana zdaniem zostaną wypełnione?
To trudne pytanie, bo w Polsce w zależności od potrzeb zmienia się konstytucję, a co dopiero jakieś porozumienie. Zakładam jednak, że jest podstawa do tego, aby zostały wypełnione zobowiązania co do okresu funkcjonowania kopalń. Trzeba wierzyć, że ten mechanizm zakończenia życia przez kopalnie – bo trzeba podkreślić, że nie chodzi tutaj o likwidację – będzie dochowany i nieprzyspieszony.
Ale już sam harmonogram to wielki znak zapytania, biorąc pod uwagę gwałtowne odejście od węgla i gwałtownie zmniejszające się zapotrzebowanie. Pytanie, co będziemy robić z wydobywanym węglem?
Polska obecnie nie ma problemu, co zrobić z węglem, tylko skąd wziąć węgiel. Póki co importujemy prawie 13 mln t węgla i to wcale nie za sprawą tego, że on jest lepszy, tylko naszego jest po prostu zbyt mało. Nie mamy dylematu, co zrobić z węglem. Jak na razie w Polsce istnieje odbiorca w postaci elektroenergetyki i energetyki cieplnej i tu nie ma żadnej alternatywy.
Jednak biorąc pod uwagę planowane subwencje dla kopalń, energia z węgla będzie w całościowym rachunku jeszcze droższa i coraz mniej konkurencyjna.
Tu już wchodzimy w zupełnie inną sferę. Produktem kopalni jest węgiel i powiem szczerze, że nie bardzo wierzę w to, że Unia Europejska zgodzi się, żeby dopłacać do produkcji węgla. UE na pewno – tu jestem przekonany na 100 proc. – skwapliwie zgodzi się na to, żeby ze środków publicznych likwidować kopalnie. Natomiast mam wątpliwości, czy zgodzi się na dopłacanie do produkcji węgla, bo to byłby powrót do początku lat 90., aczkolwiek taki precedens istniał, bo i Niemcy, i Czesi na pewien czas załatwili sobie subwencje dla górnictwa.
Jeśli pojawi się taka subwencja, to będzie ten mechanizm, który zagwarantuje, że cena węgla dla energetyki nie będzie rosła. Bo kopalnia i tak pieniądze dostanie, niekoniecznie z rynku, ale z dotacji budżetowych, jeżeli takie oczywiście w ogóle będą. Jeszcze raz powtarzam: UE zrobi wszystko, żeby zlikwidować jak najszybciej górnictwo węgla kamiennego w Polsce, bez względu na to, co to oznacza dla polityki klimatycznej świata.
Moim zdaniem nie znaczy to nic, bo zniknięcia tego naszego 0,6 proc. światowego wydobycia węgla nikt nawet nie zauważy na świecie. Dlatego przewiduję, że UE ratyfikuje to porozumienie, tym bardziej że jest pod nim podpis związków zawodowych, które dla Brukseli są podstawowym partnerem. Nie mam wątpliwości, że subsydiowanie likwidacji wydobycia zostanie zaakceptowane, ale z subsydiowaniem wydobycia już raczej się nie uda, aczkolwiek są precedensy – wspomniane już Niemcy i Czechy.
W takim razie, jak będą w kolejnych latach funkcjonowały kopalnie, które w większości przynoszą coraz większe straty?
To będzie wszystko funkcjonowało, dopóki nierentowność nie będzie przytłaczająca dla życia tych kopalń. Nie wiem, który rząd zacznie kiedyś liczyć pieniądze, i to nie z powodów politycznych, ale z powodów czysto ekonomicznych – po prostu nie będzie go stać na to, żeby dopłacać do górnictwa coraz to większe kwoty. Proszę zwrócić uwagę, że za ubiegły rok mamy już 4 mld zł straty i nikt nie jest w stanie powiedzieć, jaki będzie wynik w roku bieżącym. Jeżeli strata miałaby być pokrywana subwencją, to to spowoduje jakieś skutki dla budżetu państwa. Jak znam ministrów finansów, to wszyscy są wyjątkowo skąpi i alternatywą dla wydawania pieniędzy publicznych jest zawsze likwidacja. Który rząd się zdecyduje? Tego nie wiem, ale najpewniej któryś taką decyzję w końcu podejmie.
Nikt nie ma szklanej kuli, ale gdyby miał się pan pokusić o prognozę, to za 10-15 lat na Górnym Śląsku będą jeszcze jakieś kopalnie wydobywające węgiel energetyczny?
Oczywiście, że będą. Kopalnie państwowe będą znikały ze względów finansowych, natomiast w to miejsce ze względu na istniejący rynek i realne potrzeby będą powstawały podmioty prywatne. Moim zdaniem na Śląsku zostanie 5-6 kopalń państwowych, a oprócz tego - jeżeli państwo oczywiście pozwoli - to będą powstawały kopalnie prywatne za pieniądze inwestorów prywatnych również zagranicznych. Będą wydobywały węgiel na polskie potrzeby, z polskich złóż i przez polskich górników. Takie rentowne wydobycie będzie możliwe, ale dla nowych kopalń, a nie dla zakładów ze stuletnim balastem. Kopalnie, które będą budowane w nowym modelu, w nowych złożach lepiej zbadanych mają szansę na efektywność. Na Śląsku są jeszcze takie złoża, w których można prowadzić eksploatację w sposób efektywny ekonomiczne. Tego na pewno nie powinno robić państwo.
A co z górnikami?
Sami górnicy są w najlepszej sytuacji, bo ktoś ten węgiel będzie musiał jednak wydobywać. Dzisiaj mamy problem skąd wziąć ludzi, a nie co z nimi zrobić. Dzisiaj każdy górnik, który zna się na swoim fachu, znajdzie pracę w kopalni, jak nie w swojej, to w sąsiedniej. Jeżeli ludzie skwapliwie skorzystają z odpraw, to będzie wielkie wyzwanie dla branży. Jeżeli tak się stanie i ludzie masowo odejdą z kopalń, to będzie to wielki problem dla funkcjonowania zakładów wydobywczych, które jeszcze mają zasoby węgla. Nie będzie miał kto w nich pracować.
Dlatego, moim zdaniem, w zasadach dotyczących udzielania odpraw dla pracowników kopalń trzeba by było zapisać zasadę inną niż ta, która obowiązywała w czasach pana premiera Buzka. Teraz górnicy, którzy wezmą odprawę, powinni mieć prawo powrotu do kopalni, oczywiście wtedy kiedy ta kopalnia takie zapotrzebowanie zgłosi. Poprzednie odprawy takiego prawa nie dawały.
Program likwidacji górnictwa jest częścią transformacji energetycznej, która nas czeka. Jak pan ocenia działania w tym kierunku?
Trzeba zacząć od tego, że na transformację energetyczną potrzebujemy ok. 400 mld euro. Takich pieniędzy w Polsce nie widzę. Na razie dostajemy środki pomocowe na likwidację energetyki węglowej, ale nie dostajemy pieniędzy na budowanie alternatywy węglowej. Państwo jak najszybciej musi zacząć planować politykę energetyczną na podstawie rachunku dostępności do energii, czyli tzw. dostatku energetycznego, i to jest podstawowe kryterium. Dostęp do energii to dziś podstawowy parametr cywilizacyjny i nie może jej zabraknąć.
Tempo odchodzenia od węgla w energetyce będzie zależało od ilości pieniędzy, ale nie od ilości węgla wydobywanego w Polsce, bo nasz surowiec można zawsze zastąpić tym importowanym, co się już dzisiaj dzieje. Dziś sprowadzamy do Polski prawie 13 mln t węgla, przy okazji warto też widzieć, że w ten sposób utrzymujemy poza Polską ok. 30 tys. miejsc pracy w górnictwie w innych państwach. Energetyka będzie się zmieniała tak szybko jak szybko będą powstawały inne alternatywne dla węgla kamiennego i brunatnego źródła. Tutaj mam na myśli głównie energetykę jądrową, choć rokowania nie są tu optymistyczne, bo moim zdaniem budowę elektrowni uda się najwcześniej zakończyć za 20 lat.
Dlatego wciąż będzie miejsce dla węgla i będzie ono wynikało z deficytu energii elektrycznej produkowanej w Polsce dla potrzeb polskiej gospodarki. Ten deficyt w szybkim tempie jesteśmy w stanie zapełnić tylko i wyłącznie energetyką węglową.
A nie będziemy po prostu importować coraz więcej energii? Już teraz tak się dzieje.
Tu sięgamy kolejnej ważnej kwestii. Polska ma transgraniczne połączenia - a wiem coś, bo akurat ja je budowałem - które pozwalają importować nie więcej niż 10 TWh energii przy rocznym zużyciu całego kraju 160 TWh. My po prostu nie mamy technicznych zdolności do większego importu energii. Już nie mówiąc o tym, że jedynym miejsc skąd można importować energię nie jest kierunek zachodni, północny ani południowy, bo oni już wszyscy mają dziś deficyt energii - tylko kierunek wschodni.
Nasz najbliższy sąsiad, czyli Niemcy, wkrótce wyłączy całą energetykę jądrową. Nawet jeżeli do tego czasu planują tę lukę zastąpić energetyką odnawialną, czyli energetyką wiatrową i słoneczną, to jest tu zagrożenie sezonowości dostaw. Odczuli je już Szwedzi w tym roku, kiedy długa zima i brak słońca spowodował, że mieli poważny kryzys energetyczny i ratowali się energetyką węglową z Polski. Nasi sąsiedzi nie mają nadmiaru energii poza Wschodem.
I to się nie zmieni. Kraje europejskiej mają problem, aby zaspokoić własne zapotrzebowanie na energię. Poza tym przez cały czas się rozwijają gospodarczo i to zapotrzebowanie, pomimo coraz większej energoefektywności, będzie rosło. Coraz więcej zadań jest kierowanych pod adresem energii elektrycznej, a zupełnie zapomina się skąd ją wziąć. Proszę pamiętać, że już teraz cała UE na import energii lub nośników energetycznych na jedną dobę wydaje 1 mld euro. Moim zdaniem Europa idzie pod prąd światowym trendom, a za 10 lat okaże się, że jedyną alternatywą dla tego szaleństwa okaże się węgiel.